Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/290

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 258 —

z tych katastrof, których żadna potęga ludzka powstrzymać nie jest w stanie.
— Masz słuszność Jem — rzekł tymczasem kapitan — nie możemy zostawiać zapasów naszych na łasce tych ludzi, którzy łatwo zabrać się mogą do rabunku. Żywności jest tyle, że wystarczyć powinna choćby na rok cały, nie licząc już co dać może rybołóstwo.
Opieka nad tem zdaje mi się tem konieczniejszą, kapitanie, że już widziałem ludzi skradających się do beczek z piwem i wisky — zauważył bosman.
— Toż dopiero byłoby nieszczęście — zawołałem — gdyby się ci ludzie popili. Do jakich scen okropnych dojść by wtenczas mogło!...
— Już ja ich utrzymam w należytym porządku — zapewnił porucznik.
— Zdaje mi się — rzekłem — iż trzeba również rozpatrzyć warunki przezimowania na tym lodowcu, na którym może nam przyjdzie spędzić całą zimę.
— Niech nas Bóg ochroni od tak strasznej konieczności — zawołał Len Guy.
— A choćby też i to nas czekało, panie Jeorling — wtrącił bosman — urządzi się to jakoś z pomocą nieba. Przedewszystkiem wykulibyśmy sobie groty w samym lodowcu, aby się zabezpieczyć od zbytnich mrozów tej zimy podbiegunowej, i póki nam żywności starczy, jeszcze najgorsze nie nadeszło.
W tej chwili przypomniałem sobie znowu owe niewypowiedziane męczarnie głodowe, które przeszli ludzie na Grampiusie, owe dzikie, wstrętne sceny, które były ich następstwem. Czyżby wśród nas miało przyjść kiedy do podobnych ostateczności?!... Pod wpływem tych wrażeń sądziłem, iż zanimbyśmy się zabrali do urządzenia tu na dłuższy pobyt, lepiej byłoby wcześniej opuścić lodowiec. Oczywiście roz-