Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/278

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 248 —

rzamy. Wprawdzie w porze zimowej może tam trochę mróz dokuczyć, boć nie wielka istnieje różnica między tamtejszą temperaturą, a panującem zimnem na lądach położonych tuż u kola biegunowego. W każdym razie przecież niedaleko od nich do Przylądka: i jeśli zziębną ci członki, marny człecze, możesz tam spacerkiem dojechać i ogrzać się dowoli, nie lękając się trudności przeprawy przez lodowe zapory. Gdy tu, niech dyabli wezmą, siedzisz w lodowem więzieniu, i ani wiesz czy jego wrota zechcą się otworzyć, skoro staniesz u nich.
— Powtarzam ci, bosmanie, że gdyby nie tak całkiem wyjątkowy wypadek, bylibyśmy niezawodnie odszukali zaginionych, mając jeszcze całe sześć tygodni do opuszczenia tych stref podbiegunowych. Bo przyznać musisz sam, wyjątkowe dotychczas powodzenie...
— Eh, panie Jeorling, powodzenie dość wątpliwe...
— Jakto, więc i ty zwątpiłeś?
— Co pan chcesz, wszystko zużywa się na świecie!... I gdy wspomnę ziomka pańskiego, tego dzielnego Atkinsa, siedzącego spokojnie i bezpiecznie w swej oberży pod „Zielonym Kormoranem,” tam w dolnej sali, gdzie przywykłem wychylić kieliszek pokrzepiającego wisky w towarzystwie przyjaciół, nieopodal od kominka na którym wesoły palił się ogień, to mówię panu, że mię zazdrość bierze, i kto wie czy Atkins nie lepiej odemnie urządził swe życie...
— Obaczysz jeszcze, Hurliguerly, bądź pewny, że obaczysz i Kerguellen, i Atkinsa, i jego oberżę! Tylko zlituj się, nie upadaj tak na duchu, nie daj się opanować zniechęceniu, bo jeśli ty zwątpisz teraz...
— Oj, byłoby jeszcze pół biedy, gdybym ja tworzył tylko wyjątek...
— Jakto, więc załoga?...
— Niestety, znam gorzej odemnie usposobionych...