Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/266

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 238 —

Zrewidowanie statku w części jego przedniej, jako zawisłej w powietrzu, nie przedstawiało trudności, tył jednak zaryty w lodzie, trzeba było ostrożnie odkopać.
W ogóle licząc, uszkodzenia były stosunkowo małoznaczne i łatwe do naprawy, w czem okazała się najwyraźniej wyjątkowa sumienność i akuratność w budowie żaglowca. Naruszone też spojenia i okucia w krótkim czasie umocowane być mogły — a nawet silniej nadwerężony ster, dał się również naprawić.
Tak więc uspokojeni nieco, spożyliśmy pierwszy posiłek od chwili katastrofy, poczem miano się zabrać do pracy.
— Oby niebo dopomogło nam — westchnąłem z głębi duszy — by się ta próba udała, byśmy szczczęśliwie wyszli z tak fatalnego położenia! Bo jeśliby nam przyszło pozostać na tym lodowcu płynącym Bóg wie w jakie strony, gdybyśmy musieli całe sześć miesięcy straszliwej, podbiegunowej zimy, przepędzić na nim, bezwątpienia ani jeden z nas nie przeżyłby tego.
W tej chwili Dick Peters, który zdala od wszystkich stał na straży, krzyknął swym szorstkim głosem:
— Na miejscu!...
Co właściwie przez to znane hasło rozumiał teraz metys?
Oczywiście rzecz jedynie możliwą, to jest, że lodowiec nie płynie dalej. Jaka wszakże była ku temu przyczyna, i jakie mianowicie będą następstwa, trudno się domyśleć.
— Prawdziwie — potwierdził niebawem bosman — lodowiec nie rusza się z miejsca, i kto wie czy nie stoi już tak od chwili, gdy przewrócił koziołka.
— Musicie się mylić — zawołałem przerażony.
— Jest tak niezawodnie — zapewnił mię porucznik — tego niezbitym dowodem są choćby te inne góry, które nas wyprzedzają. Prawdopodobnie lodowiec musiał nową swą podstawą, napotkać tam w głębi znaczne wzniesienie lądu