Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/259

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.




Na lodowcu.

Na czworakach, jak to czynią małe dzieci, dostałem się wreszcie na pokład; Len Guy również w ten sposób opuścił swą kajutę i uczepił się tu złamanego słupka od bandery.
Między wzniesieniem na przodzie statku i trójkątnym masztem, kilka głów z wyrazem nieopisanego przerażenia wychylało się z pod fałd rozpostartego płótna, niby jakiegoś namiotu zburzonego gwałtownym huraganem.
Z przeciwnej strony, uczepieni do sznurowej drabiny Dick Peters, Hardie, Marcin Holt i Endirot, zwrócili ku nam osłupiałe swe twarze.
Niewątpliwie w tej chwili zarówno murzyn, jak przyjaciel jego bosmam, byliby chętnie odstąpili 50% z obiecanej przezemnie nagrody.
Jakaś ludzka postać czołgała się ku mnie; poznałem w niej bosmana, położenie żaglowca było takie, iż niepodobieństwem okazało się utrzymanie na nogach w pozycyi pionowej. Leżąc wsparty o odrzwia, nie lękałem się zesunąć w głąb pokładu; wyciągnąłem też ramię z pomocą bosmanowi
— Cóż się to stało? — zapytałem.
— Osiedliśmy na mieliźnie, panie Jeorling.
— Jakto, a więc jesteśmy u brzegów lądu! — krzyknąłem.