Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 166 —

Sułtan! Taka była, jak sobie przypominamy, nazwa psa, nieodstępnego towarzysza Pryma, psa który na Grampiusie dręczony pragnieniem, przeraził swego pana oznakami wścieklizny, który następnie brał czynny udział w ostatecznej na tym okręcie walce marynarzy.
Więc zwierzę to nie zatonęło wraz z okrętem, więc znalazło ocalenie na Orionie, mimo że pamiętniki nie wspominają już o niem wcale.
Tysiące sprzecznych myśli opanowało mój umysł. Nie wiedziałem zupełnie, jak pogodzić te wypadki. A jednak jasnem było, iż rzeczywiście Sułtan musiał żywy towarzyszyć swemu panu aż na wyspę Tsalal, i że dopiero tutaj zginął prawdopodobnie w czasie katastrofy, przygotowanej na zniszczenie załogi Oriona.
Ale i tu, między temi szczątkami, nie odnajdziemy kości Wiliama Guy’a i jego towarzyszy, skoro byli oni jeszcze przy życiu zaledwie siedm miesięcy temu...
W trzy godziny później powróciliśmy na Halbran, nie znalazłszy już nic więcej — nie, coby rozświetliło chociaż trochę tajemniczość położenia.
Len Guy zrozpaczony i zgnębiony zamknął się w swej kajucie i nie opuścił jej nawet w porze obiadowej.
Szanując jego boleść, nie starałem się wcale z nim widzieć.
Nazajutrz wszakże zapragnąłem raz jeszcze przejść wyspę od brzegu do brzegu i przepatrzeć każdy jej zakątek.
Za pośrednictwem porucznika otrzymałem od kapitana łatwe na to zezwolenie.
Hunt, Marcin Holt i czterech marynarzy, wraz ze mną popłynęli tą samą co wczoraj drogą. Oczywiście wszelka broń była już zbyteczną w obec pewności, że tam nie grozi nam żadna napaść, żadne niebezpieczeństwo. Hunt służył nam, jak zawsze, za przewodnika.