Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 163 —

osady. A wobec tak zupełnego przewrotu, cóż się stało z ową liczną ludnością miejscową? Gdzie podzieli się ci ludzie silnie zbudowani, nawpół nadzy, lecz uzbrojeni w szczególnego rodzaju narzędzia? Gdzież podziały się owe piękne w swem rodzaju kobiety, którym równych nie znajdzie w cywilizowanem społeczeństwie? — jak się wyraża Artur Prym. — Gdzież te gromady dzieci, które swą liczbą zwróciły uwagę przybyszów. Tak jest, cóż się stało z tymi osobliwymi ludźmi, o skórze czarnej, czarnych włosach i również czarnych jak heban zębach, dla których widok białej barwy, był przedmiotem najwyższej trwogi?...
Napróżno też szukałem czterech grubych pni drzewa, między któremi rozpięty miał być namiot Too-Wita; gdzie Wiliam Guy, Artur Prym i Dick Peters oraz starsi z załogi Oriona przyjęci byli z oznakami szacunku; gdzie wydaną była dla nich uczta, na której krajowcy spożywali z dziką drapieżnością, podane jako przysmak największy, ciepłe jeszcze wnętrzności zwierząt?
Długo i napróżno usiłowałem rozwiązać tę zagadkę, aż nagle jakiś promień światła błysnął w mym umyśle.
— Trzęsienie ziemi! Tak, niezawodnie trzęsienie ziemi — zawołałem. — Wystarczało jednego dnia, aby tak pospolite w tych stronach wybuchy wulkaniczne wskutek nagromadzenia pary i wyziewów w łonie ziemi, zmieniły zupełnie powierzchnię, równie małej jak ta, wysepki.
— Myślisz pan, że to wskutek trzęsienia ziemi znajdujemy w tym stanie wyspę Tsalal? — zapytał zgnębionym głosem Len Guy.
— Tak kapitanie; mojem zdaniem jest to rzecz najpewniejsza! Tylko bowiem owa siła mogła zniszczyć wszystko, co było na jej powierzchni, wszystko co opisuje tak dokładnie Artur Prym.
Gdym to mówił, Hunt zbliżył się właśnie do nas i po-