Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 153 —

— Jeśliby Wiliam Guy i jego towarzysze chcieli tu szukać schronienia — pomyślałem — musieliby już dawno pomrzeć z głodu.
Z wysokości znacznego wzgórza znajdującego się w środku wyspy, oko nasze objęło całą jej niezbyt zresztą obszerną przestrzeń. Nic wszakże, nic dokoła! Żadnego śladu życia obecnego...
Może jednak choć odcisk nogi na ziemi, może resztki dawno zgasłego ogniska, może zwaliska chat, może cośkolwiek, co da dowód materyalny czasowego tu pobytu ludzi z Oriona!...
Zeszliśmy ze wzgórza, i znów Hunt prowadził nas na południowe wybrzeże.
Gdy jednak i tu oko nasze nic szczególnego nie dostrzegło, bystry wzrok jego zatrzymał się wśród złomów kamiennych, na które wskazł ręką.
Podążyliśmy w tę stronę.
Kawał na wpół już zgniłej belki, widocznie część jakiegoś statku, leżał tam przysypany piaskiem.
— Przypominam sobie! — zawołałem — Artur Prym mówi o tej belce, uważając ją za szczątek okrętu; miały nawet być na niej widoczne ślady rzeźby jakowejś.
— W której brat mój wyróżniał kształty żółwia — dodał kapitan.
— Otóż właśnie wspomniany rysunek — rzekłem, obracając drzewo — jakkolwiek Prym utrzymywał, że żadnych kształtów dopatrzeć się w nim nie mógł. Nie na tem jednak dla nas polega rzecz najważniejsza; wystarcza nam bowiem stwierdzenie, że belka ta znajduje się jeszcze na tem samem miejscu, aby mieć pewność, iż od owego czasu nie był tu żaden człowiek. Sądzę też, że próżną byłaby strata czasu na dalsze poszukiwanie. Jedynie na wyspie Tsalal znaleść możemy jakieś wskazówki...