Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.




Głos we śnie.

Wolne od lodowców morze!!... Tak, lecz nie zupełnie jeszcze. Tu i owdzie w dali płynęły większe odłamy, czasem i góry olbrzymie. W każdym razie ruchy Halbrana były już swobodne i nie ulegało wątpliwości żadnej, że musiało znajdować się tam głębokie werznięcie się wód w jakiś obszerny ląd stały, od którego oderwane, płynące z prądem lodowce zrobiły przełom w zaporze.
Tą też jedynie drogą mógł płynąć Weddell, tą samą sześć lat później posuwał się Orion...
— Bóg nam dopomógł! — rzekł Len Guy rozpromieniony — teraz już cel naszej podróży leży prosto przed nami!...
— I za tydzień możemy stanąć u wyspy Tsalal. Najpierw trzeba nam zawrócić ze zboczenia, w jakiem znajdujemy się obecnie. Przy takiem wszakże morzu pójdzie to dość prędko...
— I przy tak pożądanym kierunku wiatru... — dodałem.
— Niechno tylko ukaże się wyspa Bennet... Szukać jej wszakże musimy tam dalej na zachód.
— Myślę, kapitanie, że może na Bennecie znajdziemy jakiś dowód pobytu Oriona...
— Być to może! Teraz przedewszystkiem spieszę dopełnić wymiarów co do wysokości w jakiej się znajdujemy, i stosownie pokierować Halbranem...