Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 135 —

dzenie temperatury jest albo bardzo mały, albo zupełnie żaden. Dla tego też w stronach antarktycznych temperatura bywa więcej jednostajną.
— Spostrzeżenie to jest bardzo ważne i tłomaczy twierdzenia o zupełnie wolnem tam dalej morzu — rzekłem.
— Pewny jestem, że tak rzeczywiście być musi, przynajmniej na jakieś 10 stopni z drugiej strony zapory. Gdy więc takową przebędziemy, największa trudność w naszej podróży usuniętą zostanie...
Tymczasem w miarę posuwania się naprzód, otaczały nas coraz więcej skupione lodowce, których wysokość, wedle pomiarów dokonanych przez Jem Westa, dochodziła od 10 do 100 sążni.
Często też przy silnie wzburzonych falach podnosił się jeszcze wiatr gwałtowny, zmuszający nas do zwinięcia niektórych żagli.
Załoga wszakże zrazu mocno zaniepokojona temi warunkami żeglugi, powoli oswajała się z niemi, nie okazując wreszcie ani zdziwienia, ani obawy.
Dla zacieśnionego widoku na morze, kazał Jem West zbudować na wielkim maszcie tak zwane „gniazdo bocianie” czyli kosz, w którym bezustannie na zmianę, zajmował miejsce jeden z marynarzy, i dawał porucznikowi sygnały skoro tylko coś nadzwyczajnego spostrzegł, coby mogło grozić statkowi.
Ta nieustanna praca i czujność, utrudzała w wysokim stopniu załogę, nieraz bowiem ostre, nagle ukazujące się załamania u brzegów brył lodowych, które przepływały tuż przy Halbranie, zmuszały porucznika do ciągłych zmian w rozporządzeniach.
— Zwróć do wiatru! Kieruj na stybark! — rozlegała się raz wraz komenda, wzywająca wszystkich do nowych manewrów.