Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 134 —

— Nie tak bezwzględną jeszcze, drogi panie, gdyż morze po drugiej stronie zapory jest mi całkiem nieznane.
— Jeśli go wszakże osobiście nie zwiedziłeś, kapitanie, to z opisów Weddella i Artura Pryma...
— Wiem, wiem, że mówią oni o morzu zupełnie wolnem.
— Czy nie wierzysz pan temu? — zapytałem nieco zdziwiony.
— Przeciwnie, mam nawet przekonanie że inaczej być nie powinno; lodowce te bowiem, które my Anglicy znamy pod nazwą ice-fields i ice-bergs czyli pól lodowych i gór lodowych, nie mogłyby w żaden sposób tworzyć się na pełnem morzu. Muszą one koniecznie tam w wyższych jeszcze stronach otaczać bądź to wyspy, bądź jakiś ląd stały, od którego odrywa je nadzwyczajna siła prądu, w czasie gdy spójność ich skruszeje pod wpływem wiosennego ciepła — i ten sam prąd unosi je coraz dalej ku północy, aż dosięgną znacznie cieplejszych okolic — gdzie ostatecznie zginąć im wypadnie.
— Z zajęciem słucham dowodzeń pana — odrzekłem — i przyznaję, że przypuszczenia jego mają wszelkie prawdopodobieństwa...
— Nie zapominaj pan nadto — mówił dalej kapitan — że nie możemy się spodziewać w tych samych warunkach bieguna południowego, w jakich zostaje biegun północny. Sam Cook już utrzymywał, że nigdy na morzu Grenlandzkim nie spotkał tak olbrzymich gór lodowych, jakie nie są wcale rzadkością na południu.
— Na czem jednak, jak sądzisz kapitanie, polega przyczyna tego?
— Przedewszystkiem szukać jej musimy w tem, że na północy przewagę bierze wiatr ciepły, idący od obszernych lądów Europy, Azyi i Ameryki — gdy tutaj najbliższe ziemie stanowią dość oddalone, a wąskie brzegi przylądków Dobrej Nadziei, Patagonii i Tasmanii. Wpływ więc ich na złago-