Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/093

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 77 —

— Owszem, panie Glass. Orion opuścił Tristan d’Acunha, aby odszukać wyspy Aurora i inne ziemie, o których krążyły niepewne jeszcze wiadomości.
— Wiadomości te ja sam otrzymałem, od rybaków wracających z łowów na wieloryby. Więc Orion odnalazł te ziemie?
— Przeciwnie, mimo że kapitan Wiliam Guy poświęcił w tym celu kilka tygodni czasu...
— A jednak pewny jestem, że nietylko Aurora, ale i inne zaznaczone tam wyspy, istnieć muszą. Była nawet kwestya nazwania ich mojem imieniem.
— Najsłuszniej w świecie należałoby się to panu — odpowiedziałem grzecznie, choć nie bez pewnej złośliwości. — Gdy jednak kapitan Oriona lądów tych odnaleźć nie mógł, postanowił spełnić oddawna powzięty zamiar, przebycia koła biegunowego południowego, do czego namówił go głównie wypadkowy jego pasażer, rozbitek z okrętu Grampius.
— Pamiętam go — zawołał z ożywieniem pan Glass. — Człowiek ten nazywał się Artur Prym, a towarzysz jego Dick Peters!
— Więc znałeś ich pan osobiście?
— A jakże, panie Jeorling! O! ten Prym, była to ciekawa figura! Smiały awanturnik, zdolny wybrać się w podróż choćby na księżyc! Tam jednak, sądzę że nie dojechał nigdy.
— Na księżyc, zapewne że nie! Lecz wraz z Wiliamem Guy przepłynął koło biegunowe, przebył zaporę lodową i posunął się na południe dalej od wszystkich najsławniejszych dotąd żeglarzy.
— To mi się nazywa podróż wspaniała! — zawołał pan Glass z wielkiem zadowoleniem zacierając ręce.
— Rzeczywiście nadzwyczajna. Na nieszczęście jednak Orion nie powrócił ztamtąd nigdy.