Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/066

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 52 —

którego kapitan spieszy im na ratunek i gościnne daje schronienie.
Jakkolwiek cała ta pierwsza część utworu Edgarda Poë przepełnioną jest samemi nadzwyczajnemi zdarzeniami, jednakże trudno nam stanowczo twierdzić, aby przekraczały one granicę wszelkiej możliwości, czego już w żadnym razie nie możemy powiedzieć o części drugiej, gdzie rozbujała fantazya autora nie krępuje się niczem zgoła!
Lecz nie uprzedzajmy faktów...
Artur Prym więc i Dick Peters przyjęci na Oriona w stanie budzącym rzeczywiste współczucie, znajdują się otoczeni taką opieką i staraniem, że po upływie dwóch tygodni, zostało im zaledwie wspomnienie przebytych cierpień. Natura bowiem ludzka ma wiele odporności w sobie i bądź co bądź, dąży zawsze usilnie do równowagi i utrzymania życia.
Drogą, jaką podążał kapitan Oriona, Wilhelm Guy, była właśnie tą samą, którą zakreślał teraz Halbran, lecz w odwrotnym kierunku. Gdy zatem 13 października ominął wyspę księcia Edwarda, a następnie wyspy Crozet, stanął u wysp Kerguelen, które niedawno temu z takiem zadowoleniem opuściłem, a gdzie on przybywał dla łowów na foki.
Trzy tygodniowy tam pobyt dał mu możność obfitych zdobyczy, ale właśnie też tutaj ulegając namowom Artura Pryma, zdecydował się puścić w awanturniczą podróż do podbiegunowego morza, i jako dowód tego postanowienia zostawił ów list w butelce, który odnalazł, lecz zapewne w wyobraźni swej tylko, chory mój kapitan.
Opuszczając Kerguelen 12 listopada, żaglowiec Orion podążył z powrotem do Tristan d’Acunha, gdzie zatrzymał się dni kilkanaście, i 5-go grudnia popłynął do nieznanych i dotąd na żadnych kartach geograficznych nie oznaczonych wysp Aurora.
Dnia 12 stycznia Orion dąży już wprost ku biegunowi.