Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/026

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 16 —

nagrodę. Może sam kapitan, jako kupiec z zawodu, będzie nawet bardzo zadowolonym, że znajdzie pasażera tak mało wymagającego, a gotowego płacić sowicie. Wszystko to jest możebnem, powiedziałem sobie wreszcie, i by skrócić czas oczekiwania, postanowiłem przejść się trochę.
Po godzinie przechadzki spotkałem Atkinsa na brzegu portu i opowiedziałem mu rozmowę z bosmanem.
— A to ci panie zarozumiale stworzenie z tego Hurliguerly — zawołał z oburzeniem oberżysta — on bodaj chciałby wmówić w każdego, że kapitan nosa sobie nie utrze bez jego dorady! W gruncie nie zły to człowiek, lubi jednak pasyami wyciągać gwineje z cudzej kieszeni... Miej się więc pan na baczności przed nim, ściśnij swoją sakiewkę i nie pozwól się wyzyskać!
— Dziękuję ci za życzliwą radę, mój dobry Atkinsie odrzekłem — powiedz mi wszakże, czyś mówił już z kapitanem Len Guy w moim interesie?
— Jeszcze nie, panie Jeorling, mamy na to czasu dosyć, toż Halbran zaledwie osiadł na kotwicy.
— To prawda, chciałbym jednak mieć już w tym względzie pożądaną pewność.
— Bądź pan zupełnie spokojnym! Niema się czego obawiać, rzecz ta ułoży się sama. Tylko trochę cierpliwości! Zresztą nie ten, to inny statek, których przybycia tylko patrzeć, zabierze pana bez trudności. Wkrótce będziesz pan miał wybór większy, niż między domami jakie otaczają oberżę pod Zielonym Kormoranem, za to poręczam panu moją osobą.
Lecz piękne te słowa i zapewnienia zarówno ze strony bosmana jak oberżysty, nie zadowolniły mię wcale, postanowiłem więc przy pierwszej sposobności osobiście sprawę rozjaśnić.
Nie czekałem długo. Zaraz na drugi dzień rankiem,