Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/014

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 6 —

ba warstwa śniegu, a promienie słońca nie zdolne są rozpędzić mgły zakrywającej widnokrąg!
— A jednak z pod białej koszuli zimowej przegląda już trochę zieloności — wmawiał we mnie oberżysta.
— Może przez jakie szkła cudowne do patrzeć ją pan zdołałeś! Bądź wszakże szczerym ze mną Atkinsie i powiedz mi, czy w miesiącu sierpniu, który się równa lutemu naszej półkuli północnej, wody zatoki Christmas, nie pokryją się jeszcze lodami?
— Stanowczo przeczyć temu nie mogę, bywa bowiem z tem różnie, jak ze wszystkiem zresztą na świecie. Pewną jest wszakże rzeczą, że tegoroczna zima łaskawą była dla nas; to też tylko patrzeć jak ze wschodu lub zachodu przybędą okręty na bliski już połów...
— Niechże Opatrzność czuwa nad nami! — zawołałem. — Czy statek Halbran?...
— O, kapitan Len Guy — przerwał mi oberżysta — dzielnym jest marynarzem, chociaż jest Anglikiem, boć ostatecznie dzielnych ludzi w każdej narodowości spotkać można. Kapitan, mówię, zawsze zaopatruje się pod Zielonym Kormoranem.
— Więc myślisz pan, że Halbran...
— Pewny nawet jestem, że za tydzień lub najdalej za dwa tygodnie, ujrzymy z przylądka wysokie maszty statku; chyba żeby już nie stało kapitana Len Guy’a; a gdyby kapitana nie było, znaczyłoby to samo, że Halbran zatonął między Kerguelen i przylądkiem Dobrej Nadziei!... — Tu oberżysta zrobił wymowny gest, dający do zrozumienia całą niemożliwość podobnego wypadku, i pożegnał mnie skinieniem głowy.
Więcej niż kiedykolwiek skłonny byłem dnia tego do uwierzenia słowom Atkinsa, i począłem z duszy całej przyzywać nadejścia tej pięknej pory, którą mi tak wymownie zachwalał mój gospodarz.
Piękna pora — na tych przestrzeniach — to wyrazy zakra-