Strona:Juliusz Verne-Przygody trzech Rossyan i trzech Anglików w Południowej Afryce.djvu/019

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wtenczas rodzaj mielizny, o którą biją wściekle od zachodu fale oceanu.
— Mniejsza o to; w czasie kiedy ją nasi przyjaciele przebywali, wody jeszcze było poddostatkiem, a zatém nie istnieje żaden powód, któryby im nie dozwolił przybyć na czas — i przybędą.
Bushman nie odrzekł słowa, zarzucił strzelbę na ramię, gwiznął na psa i, poprzedzając towarzysza, ruszył wazką ścieżką, która spuszczając się z wyżyny wodospadu o czterysta kroków poniżéj, zbiegała na brzeg rzéki.
Było to około godziny dziewiątéj zrana; dwaj badacze, których tem mianem godzi się obdarzyć, szli lewym brzegiem rzeki w kierunku ujścia. Ścieżka ta nie miała najmniejszego podobieństwa ze zwykłemi nadbrzeżnemi drogami, jakie służą do holowania statków w górę. Urwiste i strome brzegi gęsta pokrywała roślinność; girlandy cynanchum filiforme, wspominanego przez Burchella, przeskakując z drzewa na drzewo, rozciągały gęstą siéć na drodze wędrowników. Nóż Bushmana wciąż szerzył zniszczenie, wycinając w tym żywym murze zieleni przejście.
William Emery pełną piersią wciągał balsamiczny oddech lasów, a szczególnie przenikającą woń, którą niezliczone kwiaty diosmów wkoło rozsiéwały.
Wędrówka więc, jak widzimy, nie mogła odbywać się śpie sznie. Szczęściem, miejscami brzegi były obnażone, a tam obaj podróżni przyśpieszali kroku, wynagradzając czas stracony na przebywanie gąszczów.
Do godziny jedenastéj przebyli zaledwie cztery mile angielskie; w odległości téj łoskot wodospadu zaledwie słyszéć się dawał, bo powiéw zachodni niósł go w przeciwną stronę, tém łatwiéj zato mogli uchwycić uchem szmery dochodzące z dołu rzéki.
William Emery i myśliwiec, zatrzymawszy się wtém miejscu, mogli przejrzéć, przynajmniéj na trzy mile w dół, łyżysko rzéki, wrzynające się tutaj głęboko, o brzegach urwistych, które kredowém wzgórzem wybiegały blizko na dwieście stóp ponad zwierciadło wód.