Strona:Juliusz Verne-Podróż Naokoło Księżyca.djvu/261

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Żyją, odpowiadał drugi. Warstwa wody jest bardzo głęboka, a przeto odbicie się przy spadaniu było nic nieznaczące.
— Ale im zabrakło powietrza, mówił inny, musieli się przeto podusić.
— Spalili się! wtrącił trzeci. Pocisk przebywając atmosferę, do czerwoności był rozpalony.
— Cóżkolwiekbądź, odezwano się jednozgodnie, żywych czy umarłych, trzeba ich wydobyć z wody.
Tymczasem kapitan Blomsberry zgromadził swych oficerów, i „z wielkiem ich pozwoleniem“ złożył radę. Chodziło o postanowienie czegoś natychmiastowe. Najpilniejszą rzeczą było wydobyć pocisk. Operacja to bardzo trudna, ale nie można powiedzieć że niemożliwa. Korweta jednak nie posiadała potrzebnych do tego wind, które musiały być i silne i dokładne zarazem. Postanowiono zatem dopłynąć do najbliższego portu i zawiadomić klub puszkarski o spadnięciu kuli.
Wszyscy się na to zgodzili stanowczo, chodziło tylko o wybór portu. Na poblizkiem wybrzeżu nie było żadnej przystani pod 27 stopniem szerokości. Wyżej na półwyspie Monterey znajdowało się duże miasto tegoż samego nazwiska. Ale rozłożone na krańcach prawdziwej pustyni, nie łączyło się ono siecią telegraficzną z resztą kraju, a elektryczność tylko zdolną była dość szybko roznieść tę ważną wiadomość.
O kilka stopni wyżej była zatoka San-Francisco. Ze stolicy krainy złota komunikacja była bardzo ła-