Strona:Juliusz Verne-Podróż Naokoło Księżyca.djvu/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie, odpowiedział Barbicane. Czyż chciałbyś walczyć z niepodobieństwem?
— Dlaczegóżby nie? Czyż Francuz i dwaj Amerykanie, mieliby się cofnąć przed takim wyrazem?
— Lecz cóż chcesz czynić?
— Opanować ten ruch, który nas unosi.
— Opanować go?
— Tak jest, odparł Michał zapalając się coraz bardziej; zatamować go lub zmienić, użyć go nareszcie do spełnienia naszych zamiarów.
— A to jak?
— To wasza rzecz. Jeśli artylerzyści nie są panami swej kuli, to przestają być artylerzystami. Jeśli pocisk rozkazuje kanonjerowi, to wypada kanonjera na jego miejsce wpakować do armaty. Śliczni mi uczeni, na honor! Nie wiedzą teraz co robić, jak mnie namówili.....
— Namówili! wrzasnął naraz Nicholl i Barbicane. Namówili! Co przez to rozumiesz?
— Skarg tu nie potrzeba! rzekł Michał. Ja się nie żalę. Podoba mi się ta przechadzka! zadowolony jestem z waszej kuli! Ależ do djabła zróbmy coś nareszcie, aby spaść gdziekolwiek, jeśli już na księżyc spa ść nie możemy.
— My samibyśmy tego pragnęli, mój dzielny Michale, rzekł Barbicane, ale brak nam sposobu.....
— Nie możemy zmienić biegu kuli?
— Nie.
— Ani zmniejszyć jego prędkości?