Strona:Juliusz Verne-Podróż Naokoło Księżyca.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Mój zacny przyjacielu, rzekł znowu poważny Barbicane; nie nawiele nam się przyda wiedzieć do czego to podobne, gdy nie wiemy przedewszystkiem co to jest.
— Wyborna odpowiedź! zawołał Michał. To mnie uczy jak mam rozmawiać z uczonymi.
Tymczasem pocisk posuwał się wzdłuż tarczy księżycowej, z jednaką prawie szybkością. Łatwo domyśleć się, że podróżnicy nie myśleli o spoczynku. Każda minuta zmieniała widoki przed ich wzrokiem zdumionym. O wpół do drugiej nad ranem ujrzeli wierzchołki innej góry. Barbicane poszukał na swej mappie; była to Eratosthene, góra pierścieniowa, wysoka na 4,500 metrów, jedna z owych gór okręgowych tak licznych na księżycu. Z tego powodu, Barbicane powtórzył swym towarzyszom szczególniejsze zdanie Keplera o formacji tych gór. Według tego sławnego matematyka, te wklęsłości kraterowe musiały być wykopane ręką ludzką.
— W jakim zamiarze? spytał Nicholl.
— Bardzo prostym i naturalnym, odpowiedział Barbicane; Selenici zadali sobie ogromną pracę wykopania tych otworów, aby mieć gdzie się schronić przed piekącemi promieniami słońca, palącemi ich przez piętnaście dni z rzędu.
— To widać że ci Selenici nie są tak głupi! odezwał się Michał.