Strona:Juliusz Verne-Podróż Naokoło Księżyca.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tersznitów. Chcąc przeto rozniecić ogień, potarł żywo zapałkę.
Jakże się zdziwił widząc że siarka płonie blaskiem nadzwyczajnym i trudnym do zniesienia, a z dziobka gazowego, który zapalił, buchnął płomień tak świetny, jakby wiązka światła elektrycznego.
Nicholl zrozumiał wszystko od razu: to natężenie światła, ten niepokój i wzburzenie wszystkich władz moralnych, to podsycenie namiętności. Tlen był przyczyną wszystkiego.
Przez roztrzepanie czy pustotę Michał odkręcił kurek przyrządu, przez który uchodził ten gaz bez barwy, bez smaku i bez zapachu; bardzo ożywczy wprawdzie, lecz który w stanie czystym sprowadza wielkie w organizmie rozprzężenie.
Nichol spiesznie powstrzymał ten upływ tlenu, którym atmosfera była przesycona, i który spowodowałby niezawodną śmierć podróżników, nie przez zagorzenie, ale przez spalenie.
W godzinę potem, powietrze czyściejsze dozwalało płucom pracować normalnie. Zwolna trzej przyjaciele wychodzili z tego odurzenia, lecz musieli wytrzeźwieć z tlenu, jak pijak wytrzeźwia się z trunku.
Michał nie zmięszał się bynajmniej, dowiedziawszy się, że on winien był temu wypadkowi; owszem rad był temu wydarzeniu, które zdaniem jego przerywało jednostajność podróży. Dużo wprawdzie niedorzeczno-