Strona:Juliusz Verne-Hektor Servadac cz.2.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Kapitan Servadac podług swego zwyczaju, i chcąc wystudyować ten typ pod wszelkimi względami, pozwolił mu mówić. Ten widząc to, rozpuścił wodze słowom:
— Sądzę... tak... myślę, że są na Ziemi Gorącej osoby bardzo szanowne... chcę mówić wypłacalne... pan hrabia Timaszew... sam pan gubernator...
Hektor Servadac miał przez chwilę chęć zapłacić mu za ten komplement kopnięciem nogi.
— Ale pan pojmujesz — ciągnął słodko Izaak Hakhabut — gdybym pokredytował jednemu, byłoby mi bardzo trudno... odmówić drugiemu. Toby doprowadziło do scen przykrych... i sądzę zatem, że lepiej będzie nie kredytować nikomu.
— To i moje zdanie — odpowiedział Servadac.
— Ach, jakże się cieszę, — mówił dalej Izaak — że pan gubernator podziela mój sposób widzenia. To się nazywa pojmować handel, jak należy! Mogęż zapytać pana gubernatora w jakiej monecie nastąpi wypłata?
— W złocie, w srebrze, w miedzi, a jak się ta moneta wyczerpie, w biletach bankowych...
— Papiery — zawołał Izaak Hakhabut. — Tego się właśnie lękałem!
— Jak to? nie masz więc pan zaufania do banku Francyi, Anglii i Rosyi?
— Ach, panie gubernatorze!... Nie ma jak kruszec złoty i srebrny!... to prawdziwa wartość!
— To też — odpowiedział kapitan Servadac, który się okazywał ciągle bardzo uprzejmym —