Strona:Juliusz Verne-Hektor Servadac cz.1.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ciągnął hrabia dalej. — Na całej wschodniej części morza Śródziemnego nie znaleźliśmy żadnego śladu dawnego lądu; ani Algieryi, ani Tunisu, wyjąwszy jednego punktu, a mianowicie skały, wynurzającej się z wód koło Kartaginy i zawierającej grobowiec króla francuskiego...
— Ludwika IX, jak sądzę — rzekł brygadyer.
— Więcej znanego pod nazwą Ludwika świętego, panie! — dorzucił kapitan Servadac, na co brygadyer Murphy ruszył lekko ramionami i pobłażliwie uśmiechnął się.
Dalej hrabia opowiedział, że galiota popłynęła na południe aż do zatoki Gabes, że morze Saharskie nie istniało już, co dwaj Anglicy zdawało się, iż znajdowali całkiem naturalnem, ponieważ był to utwór francuski; że nowy brzeg, dziwnego składu, wystąpił z wód przed wybrzeżem tripolitańskiem, że ciągnie się ku północy wzdłuż dwunastego stopnia, prawie do Malty.
— Ta zaś angielska wyspa — pośpieszył dodać kapitan Servadac — ta Malta ze swojem miastem, swoją Goulette, swemi fortyfikacyami, swemi żołnierzami, swoimi oficerami i swoim gubernatorem także poszła połączyć się w otchłani z Algieryą.
Czoła dwóch Anglików zasępiły się na chwilę, ale prawie natychmiast rysy ich wyraziły powątpiewanie względem tego co powiedział oficer francuski.
— Trudno przypuścić takie bezwzględne pochłonięcie — zauważył brygadyer Murphy.