Strona:Juliusz Verne-Hektor Servadac cz.1.djvu/038

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czarnemi plamami, a pręga, również czarna, szła mu przez grzbiet.
Szakal może być niebezpiecznym w nocy, gdy w stadzie wychodzi na żer. Sam jeden nie jest niebezpieczniejszy od psa. Ben-Zuf nie był z tych, którzy przestraszyliby się szakala, ale Ben-zuf nie lubił tych zwierząt, być może dlatego, iż nie było żadnego ich specyalnego gatunku na Montmartre.
Zwierz, wyskoczywszy z gęstwiny, przysiadł pod skałą, mającą najmniej dziesięć metrów wysokości i z widocznym niepokojem spoglądał na przechodzących. Ben-Zuf zrobił taką minę jakby do niego mierzył. Na ten groźny ruch, zwierz, ku głębokiemu zdumieniu kapitana i jego ordynansa, zerwał się i w jednym podskoku był na szczycie skały.
— A to skok! — zawołał Ben-Zuf; — na trzydzieści stóp z dołu do góry!
— Prawda! — odrzekł kapitan Servadac w zamyśleniu. — Nigdy nie widziałem podobnego skoku!
Szakal, znalazłszy się na skale, i usiadłszy, drwiąco spoglądał na obu. Więc Ben-Zuf schwycił za kamień by go spędzić.
Kamień był bardzo wielki, a jednak w ręku ordynansa ważył nie więcej, jak skamieniała gąbka.
— Szatański szakal! — rzekł sam do siebie Ben-Zuf — ten kamień zrobi mu tyle złego, co bułka! Ale dlaczego on jest wielki i zarazem tak lekki?