Strona:Juliusz Verne-Dom parowy T.2.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

siłami dostać się przed nimi do pierwszych posterunków wojska, stojących w pobliżu stacyi Jubbulpore.
Stalowy Olbrzym miał teraz podostatkiem wody i opału, i nie zbywało mu na niczem niezbędnem do podniesienia do maximum ciśnienia pary aby mógł pędzić o ile możliwe najspieszniej — ale droga tak pełna była zakrętów, iż niepodobna było jechać zbyt prędko.
Wrzaski Indusów wzmagały się ciągle; dopędzali Stalowego Olbrzyma.
— Przyjdzie nam się bronić, rzekł sierżant Mac-Neil.
— A więc bronić się będziem! odrzekł kapitan.
Mieli wszystkiego dwanaście nabojów, należało więc bardzo ich oszczędzać aby odstraszały nacierających uzbrojonych Indusów.
Kapitan Hod i Fox, z karabinami w ręku, umieścili się nieco po za wieżycą. Gumi tak się uszykował, aby mógł strzelać z boku; Mac-Neil stał tuż obok Nana-Sahiba, z rewolwerem w jednej, ze sztyletem w drugiej ręce, aby ugodzić w pierś jego gdyby Indusi ich dopędzili. Kalut i Parazard stali przy ognisku, aby dodawać paliwa. Banks i Stor kierowali bieg Stalowego Olbrzyma.
Gonitwa trwała już dziesięć minut, i nie więcej jak dwieście kroków oddzielało Indusów od pułkownika i jego towarzyszy. Wtem rozległo się kilkanaście strzałów.
Kule świsnęły po nad Stalowym Olbrzymem, z wyjątkiem jednej która trafiła go w koniec trąby.
— Nie odstrzeliwajcie! krzyknął kapitan Hod; są jeszcze za daleko, trzeba oszczędzać kul i strzelać tylko na pewno.
Wtem miejscu droga zaczęła się ciągnąć w prostej linii, co widząc Banks kazał dodać pary i otworzyć re-