Strona:Juliusz Verne-Dom parowy T.2.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przyczyną zguby, gdyż pociąg nasz mógł unosić się na wodzie, ale nigdy nie zdołałby oprzeć się rozhukanym falom. Można się było spodziewać że gdy mgły opadną, nad ranem piękna zajaśnieje pogoda.
Służba pomieściła się w sali jadalnej, my znowu pokładliśmy się w salonie na sofkach, niewiele rozmawiając, ale za to przysłuchując się bacznie, choćby najlżejszym odgłosom dochodzącym nas z zewnątrz.
W tem nagle, około drugiej po północy, ryk dzikich zwierząt zakłócił ciszę nocną. To dało nam poznać że ląd znajdował się w kierunku południowo-wschodnim, ale w dość znacznej oddali; ryk słabo słyszeć się dawał, Banks ocenił że pochodzi z odległości przynajmniej mili. Widać gromada dzikich zwierząt przybyła na przeciwny koniec jeziora, aby ugasić pragnienie.
Wkrótce mogliśmy się przekonać że pod wpływem lekkiego wiatru, pociąg nasz powoli ale nieustannie przysuwał się do wybrzeża, bo nietylko ryk zwierząt stawał się coraz wyraźniejszym, ale można było rozróżnić ryk tygrysa i wycie panter.
— A! jakaby to była wyborna sposobność zabić pięćdziesiątego! zawołał z westchnieniem kapitan.
— Nadarzy ci się inna, kochany kapitanie, rzekł Banks, bo spodziewam się że gdy dzień zaświta a my przybijemy do lądu, dzikie zwierzęta ustąpią nam z drogi.
— Czy nie możnaby zapalić ogni elektrycznych? zapytałem.
— Czemu nie? odrzekł Banks, na całej tej części wybrzeża nie ma zapewnie nikogo prócz zwierząt pijących wodę jeziora, tak więc oświetlenie nas nie zdradzi.
Na rozkaz Banks’a puszczono dwie wiązki światła elektrycznego w kierunku południowo-wschodnim. Ale światło to nie było zdolne przebić tak gęstych ciemności;