Strona:Juliusz Verne-Dom parowy T.1.djvu/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wymówił to strasznym, przerażającym głosem i padł martwy. Oficer zbliżył się do trupa.
— Jestże to rzeczywiście Nana Sahib? zapytał.
— Tak, to on, odpowiedziało dwóch żołnierzy z oddziału, którzy doskonale znali nababa, ponieważ dawniej stali garnizonem w Kawnpor.
— W pogoń za innymi! zawołał oficer, i cały oddział puścił się w las w ślad za Gundami.
Zaledwie znikli w lesie, cień jakiś zaczął schodzić ze skały na której stał paaI. Był to Błędny Ognik; miała na sobie długą szarą szatę, sznurem przewiązaną w pasie.
W przeddzień, wieczorem, obłąkana całkiem mimowolnie, służyła za przewodnika oficerowi angielskiemu z jego oddziałem. Przybywszy dnia tego w dolinę, machinalnie zmierzała ku paalowi, jakimś tajemnym wiedziona instynktem. Tym razem jednak, dziwna ta istota powszechnie uważana za niemowę, szeptała raz po raz jeden, jedyny wyraz, nazwisko mordercy z Kawnpor.
— Nana Sahib! Nana Sahib! powtarzała, jak gdyby niepojętem jakiemś przeczuciem, obraz nababa zbudził się w jej pamięci i stawał przed oczami.
Oficer drgnął usłyszawszy to nazwisko, i odtąd krok w krok szli za obłąkaną. Co do niej, zdawało się że nie widzi ani jego ani żołnierzy; tak doszli do paalu. Czyżby tu ukrywał się nabab, na którego głowę tak wielki nałożono okup? pomyślał oficer, przedsięwziął odpowiednie środki, kazał strzedz łożyska Nazuru i cicho oczekiwać dnia. Gdy Nana Sabib ze swymi Gundami zapuścił się w wąwóz, dano ognia, celne strzały ugodziły kilku szeregowców i samego przywódzcę buntu Cipayów.
Tegoż dnia telegram zawiadomił gubernatora prezydencyi Bombayu o tej potyczce; dzienniki rozniosły nie-