Strona:Juliusz Verne-Dom parowy T.1.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nazajutrz 22 maja, około drugiej godziny po południu, przepłynęliśmy w bród małą rzeczkę Tonse, która teraz miała ledwie stopę wody. O piątej godzinie wieczorem zatrzymaliśmy się na końcu jednego przedmieścia w Allahabad.
Dzień 26 miał być poświęcony na zwiedzanie tego znakomitego miasta, w którem jak promienie rozchodzą się drogi kolei żelaznych na różne strony Industanu. Jest ono prześlicznie położone na najbogatszym gruncie między dwoma ramionami Żumny i Gangesu.
Przyroda zdawała się przeznaczać je na stolicę Indyi angielskich, siedlisko zarządu i rezydencyę wicekróla. I kto wie czy nie przyjdzie kiedyś do tego, jeżeli by cyklony zniszczyły Kalkuttę, teraźniejszą metropolię, jak to przewiduje wiele poważnych umysłów.
Allahabad leży w samym środku Indyi, podobnie jak Paryż jest środkowym punktem Francyi. Prawda że Londyn nie leży w samym środku połączonego państwa, to też Londyn nie ma tego pierwszeństwa nad Liverpol, Manschester, Birmingham, jakie ma Paryż nad wszystkiemi miastami Francyi.
— Czy od Allahabad skierujemy się już prosto na północ? zapytałem Banksa.
— Tak, odpowiedział, miasto to stanowi krańcowy wschodni kres pierwszej części naszej wycieczki.
— A! przecież! zawołał kapitan Hod, bardzo to piękna rzecz wielkie miasta, ale stokroć wolę rozlegle równiny. Gdybyśmy tak ciągle trzymali się kierunku kolei, wyjechalibyśmy jeszcze na koniec na jej szyny i nasz olbrzymi słoń stalowy stałby się prostą lokomotywą. Cóż by to było za poniżenie dla niego!
— Bądź spokojny, kapitanie, odrzekł inżynier, nigdy