Strona:Juliusz Verne-Dom parowy T.1.djvu/096

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zachęcał ich do wytrwania. Maszyna stała, Banks namyślał się co robić. Aż nagle przyszła mu myśl jakaś.
— Zobaczymy! zawołał.
Otworzył kurek do czyszczenia celindrów; przeraźliwy świst rozległ się w powietrzu, gęste strumienie pary spuściły się na ziemię.
— Wiwat! wiwat! krzyknął kapitan; nie żałuj im pary, przyjacielu Banks'ie, nie żałuj!
Pomysł był doskonały; dotknięci parzącemi strumieniami pary, fanatycy zerwali się jak „oparzeni”. Pragnęli być zmiażdżeni, ale nie spaleni. Tłum cofnął się tak, że droga była wolna.
— Naprzód! górą nasi! wołał kapitan śmiejąc się i klaszcząc w dłonie.
Olbrzym Stalowy sunął w prostym kierunku i znikł wkrótce z oczu osłupiałych tłumów jakby twór jaki fantastyczny w gęstych obłokach pary.