Strona:Juliusz Verne-500 milionów Begumy.djvu/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wyjścia. Sala ta byłaby pogrążona w najzupełniejszej ciemności, gdyby olśniewające światło białawe nie przedzierało się przez szybę okrągłego okna, wprawionego na środku dębowej posadzki. Okno to przypominało zupełnie tarczę księżyca, w chwili, kiedy ten ukazuje się na niebie w całym swym czystym, pogodnym majestacie.
Cisza zupełna panowała między murami głuchymi i ślepymi, które nie mogły ani widzieć ani słyszeć. Dwom młodym ludziom zdawało się, że znajdują się w przysionku grobowego pomnika.
Marceli zawahał się chwilę, zanim się pochylił nad błyszczącą szybą. Dosięgał celu! Nie wątpił, że stamtąd wyjdzie owa nieprzenikniona tajemnica, po którą przyszedł do Stahlsladt’u!
Ale wahanie się trwało jedną chwilę. Oktawiusz i on uklękli przy szybie tak, by mogli objąć okiem wszystkie części pokoju, znajdującego się pod nimi.
Widok niespodziany a straszny uderzył ich oczy.
Szklana szyba, wypukła po obu stronach, w kształcie soczewki, ogromnie powiększała przedmioty, na które patrzano z po za niej.
Tam było tajemne laboratoryum Herr Schultze’a. Silne światło, które przedzierało