Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Verne-500 milionów Begumy.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się szeregiem pokojów, prowadzących do przybytku Stalowego króla.
Oktawiusz zachwycał się przepychem, który widział dokoła.
Marceli uśmiechał się, patrząc na niego, i otwierał drzwi jedne po drugich, aż do salonu zielono-złotego.
Spodziewał się wprawdzie, że znajdzie w nim coś nowego, ale nie wyobrażał sobie nic podobnego jak to, co miał w tej chwili przed oczami swojemi. Możnaby pomyśleć, że centralne biuro poczt w Nowym - Yorku albo w Paryżu nagle rozbite zostało i bezładnie przeniesione do salonu tego. Listy i pakiety opieczętowane leżały wszędzie; na biurze, na meblach, na dywanie. Nogi grzęzły w tej zaspie. Cała korespondencya finansowa, przemysłowa i osobista Herr Schultze’a, codziennie wyjmowana z zewnętrznej puszki parku i znoszona przez Arminiusa i Sigimera, znajdowała się w gabinecie.
Ile zapytań, ile cierpień, niespokojnego wyczekiwania, trosk, łez, zamykało się w tych niemych kopertach pod adresem Herr Schultze’a. Ile tam było milionów, w papierach, czekach, mandatach, skryptach różnego rodzaju!.. Wszystko to spało tam, unieruchomione nieobecnością jedynej ręki, która miała prawo ro-