Strona:Juliusz Verne-500 milionów Begumy.djvu/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.


Wer da? (kto tam?) — spytał głos chrapliwy.




ROZDZIAŁ XVII.

Rozmowa wystrzałami.


Młodzi ludzie nie spodziewali się wcale podobnego pytania. Więcej może ździwiło ich ono, niż wystrzał pistoletu, gdyby go byli usłyszeli.
Ze wszystkich przypuszczeń, jakie Marceli robił co do tego miasta, pogrążonego w letargu, jedno tylko nie przyszło mu do głowy, by żyjąca istota spytała go, po co tu przyszedł? Jego wdarcie się tutaj godziwe prawie, jeżeliby przypuścić, że Stahlstadt zupełnie był pusty, w innej zupełnie przedstawiało się postaci, jeżeli miasto posiadało jeszcze mieszkańców. To co w pierwszym razie zdawało się być tylko rodzajem archeologicznej ciekawości, w drugim stawało się zbrojną napaścią i gwałtem.
Wszystkie te myśli nasunęły się Marcelemu z taką siłą, że na razie nie mógł przemówić słowa.
Wer da? — powtórzył głos z pewną niecierpliwością.