Strona:Juliusz Verne-500 milionów Begumy.djvu/241

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wdzięczało swój ratunek, gdyby zamiary Herr Schultze’a były przyszły do skutku.
Marceli jednak sądził, że rola jego nie skończyła się jeszcze.
Tajemnica, otaczająca Stahlstadt, mogła jeszcze ukrywać niebezpieczeństwo jakie, myślał sobie. I nie mógłby się uspokoić, dopokąd nie rozjaśniłyby się ciemności, które otaczały jeszcze Stalowe miasto.
Postanowił zatem wrócić do Stahlstadt’u i nie cofnąć się przed niczem, dopóki nie dojdzie ostatniego słowa zagadki jego.
Napróżno doktor Sarrasin przedstawiał mu, że jest to rzecz trudna, może nawet bardzo niebezpieczna: że sam wlazłby do piekła i nie wiadomo, jaka przepaść otworzyć się może pod stopami jego... Herr Schultze, tak jak on sam mu go opisywał, nie był człowiekiem, mogącym bezkarnie zniknąć przed światem i zakopać się pod gruzami nadziei swoich... Można było wszystkiego obawiać się od ostatniej myśli takiego człowieka... Myśl ta mogła przypominać straszny zgon rekina!..
— Właśnie dlatego, kochany doktorze, że wszystko to, co wyobrażasz sobie, jest możebnem — odpowiedział mu Marceli — uważam za obowiązek mój, udać się do Stahlstadt’u. Do mnie należy wyrwać lont, zanim