Strona:Juliusz Verne-500 milionów Begumy.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nem bardziej obostrzonym i dla ludzi dorosłych. Otaczająca atmosfera ciężyła na wszystkich umysłach, nawet najwięcej oswojonych z żelazną karnością.
Zima ukończyła się wśród prac, którym Marceli oddał się duszą i ciałem. Jego pilność, doskonałość rysunków, nadzwyczajne postępy w nauce, jednogłośnie przyznane przez wszystkich nauczycieli i wszystkich egzaminatorów, wyrobiły mu w krótkim czasie pewną sławę w kółku tych ludzi pracowitych. Wszyscy się na to zgadzali, że był najzdolniejszym, najlepszym, najbogatszym w pomysły rysownikiem. Jeżeli jakaś trudność zachodziła, natychmiast udawano się do niego. Sami naczelnicy nawet uciekali się do jego doświadczenia z owem poważaniem, jakie prawdziwa zasługa zawsze potrafi zdobyć sobie, nawet u najzawistniejszych ludzi.
Ale jeżeli młody człowiek rachował, że dostawszy się do oddziału wzorów, przeniknie tajemnicę, to się omylił bardzo.
Życie jego upływało w obrębie żelaznej kraty, mającej trzysta metrów średnicy, która otaczała Środkową dzielnicę. Umysłowa czynność jego mogła i musiała sięgnąć najdalszych gałęzi przemysłu metalurgicznego.
W praktyce ograniczała się do rysunków maszyn parowych. Były one rozmaitych roz-