Strona:Juliusz Verne-500 milionów Begumy.djvu/086

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kom; wracała do pieca, tam ogrzana znowu szła pod młot.
W olbrzymiej, potwornej kuźni panował ruch bezustanny; kaskady rzemienia wiły się bez końca, głuche ciosy młota składały się na jeden przeciągły huk; czerwone iskry wiązały się w snopy ogni sztucznych; piece rozpalone do białości olśniewały oczy. Wśród tego pasowania się i ryku materyi ujarzmionej, człowiek wyglądał prawie jak dziecko.
A jednak tęgie to były chłopy, te pudlery! W zwrotnikowej temperaturze rozrabiać metaliczne ciasto ciężaru dwóchset kilogramów, godzin kilka trzymać oczy utkwione w rozpalone żelazo, które oślepia blaskiem swoim, jest to rzecz straszna, zużywa ona człowieka w lat dziesięć.
Schwartz, jak gdyby dla pokazania nadzorcy, że w stanie był dokonać tego, zrzucił swój płaszczyk i wełnianą koszulę, i ukazawszy atletyczną budowę ciała swego, wziął hak od jednego z pudlerów i zaczął pracować.
Widząc, że bardzo dobrze spełnia swe zadanie, nadzorca odszedł wkrótce i wrócił do biura swego.
Młody robotnik pudlował bryły surowca aż do obiadu. Ale czy to, że za wiele zapału przykładał do roboty, czy też że dnia tego nie przyjął był pożywnego pokarmu, jakiego