Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Verne-500 milionów Begumy.djvu/084

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dziniec i wstąpili do obszernej galeryj, która tak z rozmiarów swoich, jak z lekkiej budowy, przypominała ładownię jakiegoś pierwszorzędnego dworca. Mierząc go okiem, Schwartz nie mógł się wstrzymać od podziwu.
Po obu stronach tej długiej galeryi ciągnęły się dwa szeregi ogromnych walcowatych kolumn, tak szerokich i tak wysokich jak kolumny świętego Piotra w Rzymie: kolumny te wznosiły się aż do sklepienia szklannego, które przebijały na wylot. Były to kominy płomienistych pieców, pudlingarni murowanych u spodu. Było ich pięćdziesiąt w każdym szeregu.
W jednym końcu galeryi , lokomotywy przywoziły wagony, pełne sztab surowca, który zasilał piece; z drugiej strony próżne wagony zabierały i odwoziły tenże surowiec, zamieniony na stal.
Pudlingowanie dopełniało tej zamiany. Na wpół nadzy cyklopi, uzbrojeni w długie żelazne haki, czynnie się tem zajmowali.
Sztaby surowca wrzucano do pieców, wysłanych żuzlem, i poddawano je bardzo wysokiej temperaturze. Gdyby chodziło o wydobycie żelaza, w takim razie przystąpionoby natychmiast do wyrabiania surowca; jak tylko ten stanie się ciastowatym. Chcąc jednak do-