Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Verne-500 milionów Begumy.djvu/025

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wystarcza prawdopodobieństwo i którzy przechodzą przez życie jak światło księżycowe. Taki rodzaj ludzi jest w ręku przeznaczenia tem, czem jest korek rzucony na falę. Pędzą do równika lub do bieguna, stosownie do tego jak wiatr wieje, z północy czy z południa. Przypadek tylko stanowi o ich losie. Gdyby doktor Sarrasin nie łudził się trochę co do charakteru syna swego, możeby się był zawahał przed napisaniem do niego listu, który czytaliśmy; ale najzdrowsze umysły nawet zdolne są do rodzicielskiego, zaślepienia.
Szczęśliwym trafem, na samym początku wychowania swego, Oktawiusz dostał się pod władzę natury energicznej, której wpływ trochę tyrański ale dobroczynny ujarzmił go przemocą. W liceum Charlemagne, gdzie go ojciec umieścił dla dokończenia nauk, Oktawiusz zawarł ścisłą przyjaźń z jednym ze swych kolegów, alzatczykiem, Marcelim Bruckman’em, który chociaż młodszy od niego o rok, przewyższył go wkrótce nie tylko siłą fizyczną, ale też umysłową i moralną.
Marceli Bruckman został sierotą, mając lat dwanaście i odziedziczył małą sumkę, która wystarczała zaledwie na opłacenie kolegium. Gdyby nie Oktawiusz, który zabierał go z sobą na wakacye do rodziców, Marceli nigdyby nie mógł wyjść poza mury kolegium.