Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Przymierze serc i inne nowele.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nie umiałbym ci tego określić długością czasu, bo mierzy się w tym wieku wszystko na stopnie i świadectwa, — ostatecznie jednak pracownia została prawie pusta. Nie miał kto do niej zaglądać z werandy, a jakeś się obudził w nocy, nie widziałeś już uśmiechniętych do księżyca rzeźb — lecz dużą, nożną maszynę do szycia, zawaloną bluzkami dla służących.
I jedno, — bardzo smutne... Dopóki pełno było u nas tych naszych świętych, matka zawsze opowiadała, że jest znakomitą krawcową. Tymczasem od kiedy wyszli, okazało się, że prawie nic nie umie. Służące tak często krzyczały na nią! Cóż chcesz?...
Starałem się zgodliwie poddać wspomnieniom Kujona, niczem ich nie obrazić, przychylić się do ich szarego przebiegu. Śledził mnie czujnie. Widząc jednak, że moje płaskie ręce, na stole złożone, posuwają się równo, jakoby za słowem jego, że moja twarz zakrzepła w błahym uśmiechu cierpliwego czekania — gadał dalej.
— Z ojcem widocznie coś się zrobiło, jakaś zmiana od śmierci tego maleństwa. Mówiłem ci, że świętych ubywało, ale nie myśl przez to, że stary opuścił się, rozpił, lub coś podobnego. Owszem, pracował, — tylko całkiem inaczej. Dłubał ogromnie starannie, zamknięty na cztery spusty. Ale powyrzucał teraz wszystkie wzorki. Dawniej tknąć mi tego nie wolno było, a teraz takiemi „przekrojami“ i albumami niemieckiemi, — każdy rzeźbiarz mikołajków posługiwał się tem, — czy też różnemi wzorami na liście, girlandy i ozdóbki mogłem się bawić, ile mi się podobało.