Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Przymierze serc i inne nowele.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

werniksowane portrety przodków, fortepian orzechowym tyłem godził z kąta w stronę kominka. Wokół pieca łuszczył się blask w szklanych, niskich serwantkach, przed kanapą trwał wielki stół wygodnie na swym obfitym cieniu.
— Czem chata bogata tem rada. — Zapraszały we dwie, jejmość i najstarsza córka, — garbata panna Sylwina
— Wcale nie żadna panna, dziecko, panie kawalerze.
— Już nie dziecko, mamusiu, mam ośmnaście lat.
— Tak, już panna — potwierdziłem, zasiadając cnotliwie do poczęstunku.
Cnotliwie i z rozrzewnieniem... Na białych mereżkach, niby na fali zmarszczonej w przezroczystych galerach topazy, rubiny, granaty, — stały w tłoczonem szkle konfitury z dereni, berberysu i głogu. Opodal wonna łódź kryształowa, pełna smażonej róży, ciemnej, jak krew.
— Dużą łyżką, panie kawalerze i więcej pan nabieraj.
— Kiedy żal człowiekowi jeść, pani szanowna, bo konfitura rzadka, dziś nikt takich nie robi, ktoby to tak drelował...
— My, panie kawalerze!
— Berberys, proszę pani, jadłem ostatni raz jeszcze w dzieciństwie, u matki.
— Wszędzie tu pan, kawalerze, jesteś u matki, pośród nas...
Dzieci stoją przy fortepianie, Sylwina białemi palcami trąca w żółte klawisze, uboga żałość lśni w jej