Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Przymierze serc i inne nowele.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tem my im, w opowieści, żołnierskie trupy do stóp szczodrze rzucamy, oni nam bydełko swe w światowej okazji pomarnowane wypominają... Jeszcze raz zaczyna się przy flachach odwieczny proces każdego polskiego Powstania, — kłótnia oręża z chlebem.
Pijemy, słuchamy, gadamy.
— Jak ci w pysku? — pyta mnie nagle Kujon.
— Idę do domu, — dość.
Idę na swą kwaterę wedle otrzymanej karty, do porządnej rodziny, w myśl zapewnień adjutanta.
Niestety, „porządna rodzina“ mieszka tak daleko!
Śnieg błyszczy przy księżycu, wicher skuczy u węgłów, nademną i nad miastem gwiazdy świecą od tylu miljonów lat, aż się trzęsie z podziwu czułe, pijackie serce.
Nareszcie jest ten dom i ten ciemny korytarz rodowity i jest próg i wchodzę. Szmer śmignął w głąb mieszkania, jakieś kroki splątane.. Czekam... Chrząkam.
Wybielona jadalnia, — w ciasnej podróży sprzętów, stłoczonych pod ścianami, — serduszko naftowego światła pod żółtym kloszem w kwiaty, — na stole spękana cerata i ośle uszy rozłożonej książki.
Stoję, dyszę, czułość w sobie przerabiam, szmer się wzmaga, gdy oto pękają drzwi i wtacza się czcigodna postać, — raczej gmach wspaniały. Barwne szale tureckie powiewają na gmachu, a ogromne dżety na tęgich wykuszach postaci błyszczą, jak ciemne okna.
Jeszczem się skłonić nie zdążył, gdy jejmość: — Przybywasz pan, żołnierzu polski do domu ubogiego, sierocego, lecz szlacheckiego!!!