Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Przymierze serc i inne nowele.djvu/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bieską wodę rzeki i pnie spławem idące stąd, na obcą, daleką służbę.
Za mostem dopiero, — bo Niemcy nie dawali cywilom przechodzić bez przepustek, — czekała na nas ludność. Świecki ksiądz przyłączył się do naszego kapelana. Tu, na wóz, z śmiercią Bylewskiego przez siwki bataljonowe ciągnioną, rzuciła polne kwiaty szkółka męska i żeńska. Potem nauczycielki parasolkami sprawiły szyki dziecięce. Ludność ustawiła się ztyłu i tak, niby pod perlistą wstęgą, pod pasmem rubinowych chmurek, naukos niebo przepasujących, doszliśmy na stary cmentarz.
Ani tu, ani podczas drogi, ani podczas modlenia, śpiewania, kropienia w szumie cmentarnego gąszczu nikt właściwie nie myślał o Bylewskim. Gorączkowała nas „sprawa“, z jaką jutro staną do raportu.
To też, gdy po całym obrzędzie wyskoczył na olchowe gałęzie, dokoła krzyża wzdłuż świeżej mogiły rozesłane, Rostowicz i gdy wrzasnął, bijąc się w piersi; — moja sitwa!!! — żołnierze usta mu zatkali.
Powstało z tego na grobie wielkie wymachiwanie, rwetes, awantura.
— Jutro będziesz gadał, przy raporcie! Przy pułkowym raporcie, nie tu, — rozumiesz?!
Raport odbywał się za dowództwem pułku, przed składem papy i bębnów kolczastego drutu, które zaścielały całe pole, uniemożliwiając dojście niepożądanym świadkom od strony koszar.
Ja byłem z ramienia naszej kompanii, Leń zastępował dowódcę bataljonu. Czekaliśmy przed gmachem