Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Przymierze serc i inne nowele.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pod derką kopał Kujon porozumiewawczo, ja domyślnie szarpałem Lenia za płaszcz. Oczy nasze zbiegały się i wraz stroniły od panny, zatopione w błyskach słonecznych.
— Tak, tak, — podjął nareszcie Kujon, — kosztuje człowieka, że ostatnią skórę z siebie zdziera, ale z drugiej strony, niema powodu do roztkliwień. Patrzy pani, na przykład, na te biedne chałupy, które mijamy, myśli pani z drugiej strony, że tam, oto są te wspaniałe koszary, a tu ta biedna chałupa z próchna i łat. I co?! Tu nasz biedny lud, — a tam, w murowanem cieple, sławni żołnierze, — niby my! Ma się rozumieć, wzrusza się pani tym ludem chyba, — bo czyż cierpienie nie wzrusza? Tymczasem okazało się, że gdzie tylko w chałupie jest młoda dziewczyna, tam nasza żandarmeria poznachodziła koce kradzione z koszar... To znaczy, że żołnierze —
— Pani to napewno nie zajmuje, — pośpieszył Leń.
— Nie, owszem, proszę bardzo.
— Więc z tego wynika, — plątał się Kujon, — że żołnierze kradną te koce dla tych dziewcząt. — Zaczerwienił się, przetarł szerokiemi dłońmi twarz i, wpatrzony rzewnie w profil panny, jak zrąb bronzowej rzeźby mijający nad śniegami, krzyknął nagle: — Tak!! A potem żydzi te koce odkupują!
Spuściliśmy głowy bezradnie, Kujon rzutem dłoni jeszcze coś „dopowiadał“ i tak w kłopotliwem milczeniu trafiliśmy do kasyna na obiad.
Dla nas nakryto „dyskrecjonalnie“ w mniejszej sali, przy bufecie. Panna Zofja poprawiła sobie włosy przed lustrem. Chciałaby jeszcze umyć ręce.