Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Przymierze serc i inne nowele.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Więc ją posadzili, złożyli, nakryli, już mieli ruszać, gdy Niemiec drogę im zastąpił z notesem, z pyskiem wielkim o nazwisko, — protokoll dla Kreisamtu, — przyciągnął księdza, konfrontował z rejentem.
Powstał wrzask, kłótnia się rozhuśtała na cały plac, aż za mętne granice sadzawki. Już się za łby wodzili nad noszami. Rejent rypał księdzu i „wszystkim Niemcom świata“ nagą prawdę w oczy, ksiądz krzyczał nieodparcie o „palcu przeznaczenia“, a Niemiec, jak pies w wodę, ramionami naprzód wskakiwał między słowa.
Póki nagle nie szarpnęło noszami. Pani Aniela usiadła i, bijąc się w piersi: — Wyrzućcie mnie na śnieg! Żadne anonimy, — płakała, — ani palce przeznaczenia, tylko zwykłe nieszczęście!!
— Można w mordę dostać do protokółu, — przeciął wszystko Kujon.
Wszyscy razem umilkli. Doktór oświadczył oficjalnie: — Ta kobieta rodzi! Odnieść! Gdzie najbliżej, choćby do apteki.
Skoczyli do Kujona, żeby dał zaraz żołnierzy.
— Futro ci ukradnie, a ludzi może nosić?! — Wargi mu się osunęły z zębów, przes nos i usta świsnął zjadliwy syk. — Ludzi mam do roboty! Bierz, stary capie, i sam taskaj!
Machnął szablą, odwrócił się i już za siebie nie spojrzawszy, poszedł prosto do ognia.
Nieśli ją obok parterowych okien dawnego balu. Szumiący wewnątrz grzebień płomieni miotał wgórę iskry i trzaskał. Musieli się przeciskać przez cały „raut“, zrzucony bezładnie i jakby zamarły na śniegu. Na