Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Przymierze serc i inne nowele.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Już walcował rejent. Marnowało się to co prawda, bo tańczył z własną żoną, ale bal zyskiwał, że „tańczono w smokingach“.
Rozpromienionemi oczyma wpiła się pani Aniela w księdza. Ani na chwilę nie przerywał wykładu. Ziemianie ani drgnęli, szurganie bladło, rzedło, nakoniec stanęło. Ostatni takt muzyki pękł, jak gdyby na zawsze, w świetle spokojnych lamp. Tancerze rozpełźli się chyłkiem po kątach „gaju“. Na środku zabawy została pusta tafla zatartej podłogi.
— Pan się oczywiście nie pofatygował! — krzyknęła pani Aniela do doktora. I, odepchnąwszy go, choć jej wcale drogi nie zagradzał, z „otwartą przyłbicą“ wystąpiła na środek sali.
— A teraz, proszę państwa, — krzyknęła ostrym głosem, pod którym drżały łzy, — ogłaszam rozpoczęcie rautu!
Niestety! Numer za numerem wsiąkał w nielicznych widzów bez echa i bez śladu — jak w piach. Brawa się strzępiły rzadkie, wątłe, bardziej podobne do plusku mdlejących rybek, niż do ludzkiej wesołości.
Dzień i noc, czyli Szlachcianka i Noc, czyli Stanisława i Ożarowska zaśpiewały „a capella“ „Za Niemen het precz“ przed pustemi ławkami. — Śpiew nie płynął, ale jakby kopcił, w dodatku słychać było przez cały czas wymyślanie kucht w przedpokojach.
Odganiały łobuzów, którzy w obdartych szmatach, brudni i zasmoleni, usiłowali dostać się do „wnętrza balu“.
Pienia młodzieży, połączone z orkiestrą, zupełnie