Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Przymierze serc i inne nowele.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie śpiewajcie, — prosiła między strofką a strofką — ludzie i tak niecierpią się zanadto!
— Prawdziwą przyjaźń może czuć człowiek tylko do zwierzęcia, bo ludzie!? — Kłóciła się o to z doktorem, coraz częściej, przy lada okazji, na każdym kroku.
Jako fizjolog dowodził, że mimo wszystko ludzkość jest wzajem dla siebie stworzona. Ale dlaczegóż twierdząc to, wzruszał ramionami, jakby przeczył samemu sobie?...
— Ludzie?! — im bliżej było balu, tem jaśniej widziała pani Aniela, co to za jedni są ci — panowie ludzie. Tchu może od tego człowiekowi zabraknąć!
Ktoś podkładał codziennie pod wyjedzony przez myszy próg jej ciasnego stryszku anonimowy list, pisany dziecinną ręką. Zaczynał się od słów „śmiej się pajacu“, a kończył przepowiednią jakiegoś nieszczęścia. Chowała świstek na piersi i tak chodziła, z tym „śliskim wrzodem“, dziecinną ręką zadanym. Nikomu nie można pokazać!... Tylko się bać, śledzić, żyć w smutnej tajemnicy — to są ludzie!
To znów przychodził rzeźnik, srogi pan Gomółka, służbowo, w kasku strażackim. Badał, — nie pozwalał, — zasłużone portrety na ścianach, wśród sosenek laską tykał. Na każdym kroku krzyczał o bezpieczeństwo ognia, cykając gęstą śliną przez ogromne zęby.
— Śmietniki tu robicie, a jakby co do czego, kto je będzie gasił?!
Piła z nim wódkę, choć wcale nie stał o wódkę, piła z nim herbatę, choć tylko co pił w domu. Krowę