Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Przymierze serc i inne nowele.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Patrzyła na niebo w puchach zachodu rozwiane, na rzekę, której mały kawałek widać było po tamtej stronie miasta. Wtedy nie wiem, co zrobię.
— Lekkomyślność. Ludzie tak niechętnie pamiętają o swych obowiązkach. — Pouczał; wiązało się to tak ściśle z miłością Ojczyzny.
Aniela patrzyła wesoło na czarne kręgi wron, kołujące w różowych oparach mroźnego wieczora.
— Komitet postanowił wymówić pani miejsce ochroniarki — zakończył proboszcz piękną swą naukę.
Stali na schodach plebanji, wśród rzadkich czarnych grabów, prószących śnieżnym puchem.
— Bez mieszkania, proszę księdza, i — właściwie bez chleba? — zdziwiła się ostrożnie.
— Ach, proszę pani, może gdyby się jeszcze w porę usunąć z tych wszystkich hałaśliwych przedsiębiorstw, gdyby stosownie wpłynąć na młodzież?...
Pocałowała czarny mankiet sutanny: — Dziękuję.
Proboszcz rozszerzył powitalnie ramiona.
Pomyłka! Cóżby on sam teraz o niej pomyślał? Tego nie można zrobić ani cudzym dzieciom, ani też swojemu?...
Szła szybko zpowrotem do szkoły, mrucząc bezmyślnie w mroku te same śmieszne słowa: — Wenta, raut, bal, lotto. A równocześnie zdało się jej, że słyszy, jak poprzez te wyrazy, niby przez drzewa nagie i samotne, ucieka jakiś wiatr wesela i radości.
W rozterce, smutku i poniżeniu wstąpiła na powrotnej drodze do apteki. — Istota bez miejsca i bez chleba. — Czyż nie to właśnie spycha kobiety na progi jelenich pokoików?