Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Przymierze serc i inne nowele.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pani Aniela głaskała gruby kark.
— Uciekła wam z pułku?!
— Na zawsze — odpowiedział Kujon — o ile jej pułk nie wygra przypadkiem znowu w czasie wenty...
Nie śmiały tego od razu zrozumieć. Powtórzył całkiem zwykłemi słowami:
— Pułk nasz darowuje krowę, jako fant, dla tej jakiejś waszej wenty... Na ręce pani Anieli..
— To jest proszę pana... — zastanowiła się głęboko. — To jest, proszę pana, istna kolenda!
Obejrzeli ją uroczyście. Miała młode zęby, wspaniałe wymiona, nogi „czyste“ jak łza!
— Jej córka zostaje u nas, w bataljonie, na zarybek...
Ogarnąwszy przytomną myślą bogactwo tego fantu, chwyciła się pani Aniela za głowę i z „radosną“ rozpaczą do krowy:
— Ale gdzie ja cię pomieszczę, moje ty biedne serce, ty, — pani krowo!
Należało jej koniecznie wymyśleć nazwę. Ordynansi podali swoją, jakże pospolitą i niewiele mówiącą!
— Nazwiemy ją Wenta! — Gładziły we dwie po szczękach, klaskały po piersiach, skrobały pod szyją, szczęśliwe, że tak przychylnie „słucha“. Nie zapomniały przytem wyrazić podziwu dla demokratyzmu Kujona, że chciał, jako delegat, z krową pod rękę iść przez miasto.
Nie chodziło mu o demokratyzm, ale o wolne popołudnie.
Wszystko tedy już było załatwione, prócz mieszkania, — obory.