Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Przymierze serc i inne nowele.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tymczasem drzwi kuchenne były zamknięte, Ożarowska zawsze klucz zabierała z sobą. Pobiegły w narzutkach dookoła szkoły — strasznie ciekawe. Różowy śnieg chrupiał pod nogami, wieczór był pogodny, niebo bez jednej chmurki, popielato-niebieskie. W zimnej ciszy donosił się z gościńca wyraźnie turkot wozów.
Zapamiętały wszystko jak najdokładniej, bo widok, który potem nastąpił, „usprawiedliwiał“ wszystko!
Na podwórku szkolnem stała ni mniej, ni więcej, tylko bronzowa krowa, w duże, białe łaty, z rogami, zawiniętemi żołnierską okrętką, której zwoje, osunąwszy się nieco, chyliły się nad czołem szerokiem, niby przekrzywiona na bakier czapka. Odnosiło się wrażenie, że krowa jest poprostu w dobrym humorze i biało-śnieżnemi nozdrzami uśmiecha się — do porucznika Kujona.
Miał tak samo, jak ona, odrzuconą na bakier maciejówkę, trzymał krasulę za szyję i rozglądał się bezmyślnie wzdłuż okien szkoły, podczas, gdy dwaj koniuchowie walili uparcie w drzwi kuchenne.
Z głośnym śmiechem wyskoczyły obie z za węgła. Kujon salutował triumfalnie. Panna Stanisława „nigdy w życiu“ nie spodziewała się ujrzeć go w roli pasterza.
— Pastuch w ostrogach, przy mieczu i z browningiem u boku.
Byliby się z tego śmiali niewiadomo jak długo, gdyby nie krowa. Wzniósłszy głowę ku popielatej kopule nieba, ryknęła z całych sił:
— Ma śliczne oczy. Jak świeże kasztany.