Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Przymierze serc i inne nowele.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nych bani szklanych, za któremi widać było w głębi, na półkach, szeregi białych słojów z czarnemi napisami.
— Ładnieby człowiek wyglądał w życiu, gdyby nie łacina! — Stanisława wiedziała, jak takie powiedzenia działać mogą na towarzystwo dojrzałych ludzi.
We dwie z Ożarowską wzięły panią Anielę pod ręce i z okrzykiem „damy sobie radę“ ruszyły w swoją drogę. Przechodząc obok niemieckiego szyldwacha, który, niby niedźwiedź w pikelhaubie, łaził w futrze przed budynkiem dowództwa, zaintonowały „Choć burza huczy wkoło nas“, nie za głośno, w miarę, lecz za to na dwa głosy. Stanisława sopranem, Ożarowska pieściwym „drugim“.
Przed południem oficerowie, niejako firmament bohaterstwa, — popołudniu rejent, mający w swoim szlachetnym „wybuchu przy kamieniach“ coś z Matejkowskiego Rejtana, — czyż to wszystko razem może nie „rozsadzać piersi“?
Gdy już minęły kawałek ślepej gołoledzi i zeszły z górki, znalazły się w cieniu szerokiego gmachu dwupiętrowego, z którego, niby czarne grube węże, kręciły się po śniegu między drzewami wyjeżdżone drogi.
— Lubię z pomiędzy drzewek patrzeć na naszą szkołę, — westchnęła panna Ożarowska. — Mówcie, co chcecie, wojsko ma swoje piękno, ale i w nauce jest majestat.
Mogłaby na ten temat „opowiadać sobie całe góry“, ale pani Aniela nie pozwalała dziś na żadne ogólniki. Stanie się, jak rejent zdecydował, bal — będzie. Należało teraz rzecz ułatwić, — czyli stanąć z zakasanemi rękawami do dzieła.