Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Podali sobie ręce po bratersku.
I tak noc w noc z służby ojczyźnie, niczem z biura stręczenia sług, wracał Barcz późno, wyczerpany, pełen miazgi najrozmaitszych poczynań! Pełen głosu wszelakich bataljonów, które skarżyły się hughesem na niezliczone braki, pełen zwady o personalja, unurzany po uszy w plotce stołecznej.
Mało nie wybuchnął, gdy mu dziś, po tem wszystkiem, urządzono w domu przedstawienie.
Zastał salon w półmroku kominka, na stołach rozłożone mundury generalskie. Pod ścianą stał Przeniewski, blady, trzaskający nerwowo z artretycznych palców.
— O... — zdziwił się Barcz, widząc na przyjacielu odznaki rotmistrza.
Przeniewski, niecąc wątłe słowa pokorną wargą: — Mówiłeś sam, generale, bym ci adjutantował. Zresztą... — Długie, grube ręce złożył sobie na podołku, nito w obronie niewinności. — Zresztą, rok śledztwa, przerwane studja prawnicze... Wygnanie... Rodzina cała przeciw mnie. W Marsylji nosiłem worki. W Ostendzie lekcje tańca dawałem. W Paryżu za modela... Sześć lat. I za wszystko, — trzy gwiazdki. Czyż to tak dużo, generale?
Żartobliwa litość owładnęła Barczem. — Tak na sprawy patrząc, — uśmiechał się — należałoby rozdać wszystkie zaszczyty, całe państwo...
To nie jest żaden precedens — paplał przez łzy Przeniewski, — pomyśl generale, czy dużo masz Po-