Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Rasiński wypytywał o przejścia w Bolszewji o aresztowanie. Pocieszał troską, jaką tu najbliżsi rozwinęli w stosunku do osamotnionej matki i żony. Wreszcie, nie otrzymując żadnej zachęty do dalszych pytań, troskać się jął na nowo Dąbrową i koniecznem wyjściem, któreby...
— Głupstwo, — odmachnął się Barcz. — Usiadł na łóżku i patrząc rozluźnionemi, po zdjęciu szkieł, jakby w wodzie przemytemi oczyma: — Nie mamy portek, butów, pasów, mundurów. Nie mamy co dać jeść żołnierzowi, — dyszał zimną parą oddechu, — trzeba będzie zatem przez pewien czas samą sławą karmić wojsko. Pan się do tego znakomicie nadaje.
Rasiński zaś, żeby się jeszcze mocniej uwypuklić:
— Pułkownik łaskaw. Rzeczywiście tej literatury wojennej, tego nawozu bohaterskiego mam za sobą pełne fury.
W kaloryferze przedziału syknęła para. Ciepło się jęło rozchodzić.
— Już grzeją nareszcie — wyciągnął się Barcz. — A cóż to za bohaterka jedzie z nami? Jakież to znajomości likwidujecie Rasiński na mój rachunek?...
Zgodzili się obaj, że niemasz nagrody w tym kraju ani za wielkie czyny, ani za wzniosłe słowa, patrjarchalna bowiem cnota drepcze wszystkim wszędzie po piętach, — niewiasty po bitwie dzieci jadą szukać, zamiast bohaterów tulić.
Z tem się rozstali.
Rasiński chciał odwiedzić jeszcze paru kolegów, ale całe bractwo spało już.