Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Dziś na Wawelu ogólne przyklękanie i krok „wodza Salwatora“ pod tureckiemi dywanami Sobieskiego. Jutro na kamieniu Kościuszki powitanie bataljonu warszawskiego.
Jeszcze więcej pienił się nazajutrz, gdy pod Komendą Twierdzy tłum go znów na ciepłe barki wziął i w zemście o Przemyśl obnosił przed żydowskiemi sklepami.
Poczem siwe tuzy w bekieszach ziemiańskich zastąpiły mu drogę delegacyjnie, z prośbą o ratowanie rubieży, gdzie ziemica odwieczna, — mać. I łęgi prastare przemyskie!
Dąbrowa wziął z sobą rozśpiewanych i wystraszonych ziemian. Do swego gabinetu przez straże przeprowadził i przez warty, aby się bodaj rękawem o grozę armji otarli.
Pod portretem cesarza jeszcze raz wszystkich związał tajemnicą i odsłonił prawdę: Że wyprawa szykuje się. Tylko jeszcze nie wie żołnierz, w imię czego ma umierać... Żeby, póki co, jakaś przysięga może ustanowiła te rzeczy. Niech przysięgną wodzowi Dąbrowie.
Na co, dzwoniąc złotemi łańcuszkami szerokich brzuchów, ziemianie zgodzili się bogobojnie.
Trzeba to było rozegrać bardzo przebiegle, mimochodem niby a z powagą. Bo to będzie gra nie o ludzi, którzy tylko rozkażą, lecz o chłopów, co karki mają dać i żeby z tego zadowolenie było do ostatniej wdowy, nad mydlinami w podwórzu rozgibotanej.
Nazajutrz tedy postanowił Dąbrowa nie wracać do gmachu dowództwa. Żeby go tam jeszcze raz przed